Eugeniusz Rudnik - żywa legenda, mistrz dźwiękosłowa w filmie i na płytach
Jędrzej Słodkowski 2015-06-18, ostatnia aktualizacja 2015-06-17 19:07:56
Dlaczego 82-letni Eugeniusz Rudnik, legenda Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia, stał się nagle bohaterem dla młodych muzyków, a w dobrym tonie jest mieć jego utwory w smartfonie? W sklepach - nowy czteropłytowy album. W kinach - nagradzany dokument "15 stron świata".
Ryk, hałas, wybuch - tak zaczyna się "15 stron świata", pełnometrażowy debiut reżyserski dokumentalistki Zuzanny Solakiewicz. Głośniki forsuje statek kosmiczny z zacytowanego przez reżyserkę filmu science fiction "Milcząca Gwiazda" z 1960 r. "Muzykę elektronową" (tak stoi w napisach) na potrzeby tej enerdowsko-polskiej ekranizacji Lema realizowano w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia.
Ten wybuch natychmiast skojarzył mi się z trwającym właśnie boomem na SEPR i Eugeniusza Rudnika - człowieka, który przyszedł do pracy w studiu kilka miesięcy po jego założeniu w 1957 r. Przez dekady stał w cieniu polskich i zagranicznych twórców przewijających się przez tę wyjątkową radiową komórkę (pracowano tam zarówno nad muzyką autonomiczną, jak i filmową czy teatralną) - wtłaczał ich idee w skomplikowaną aparaturę, o której tamci przeważnie nie mieli zielonego pojęcia. Sam komponować zaczął z nudów, gdy nie miał zleceń.
Dziś Rudnik stał się bohaterem dla artystów młodszych od niego o 30, 50, 60 lat. Zyskał status żywej legendy.
Wirtuoz ery przedkomputerowej
Jeszcze kilka lat temu znany był głównie koneserom muzyki elektronicznej i elektroakustycznej. Po zamknięciu SEPR w 2004 r. wydawał się nikomu niepotrzebny.
Został sam z tapczanem pełnym taśm i dokumentów, które wbrew przepisom wyniósł z SEPR, by nie trafiły na śmietnik. W porządkowaniu archiwum pomagał mu tylko Bolek Błaszczyk, kiedyś muzyk undergroundowy, dziś kojarzony z Grupą MoCarta.
W 2008 r. nakręcił dokument "Gieniu, ratuj!". Rok później, także z inicjatywy Błaszczyka, Polskie Radio wydało czteropłytowy album "Rudnik". Pamiętam, że na jedno ze spotkań promocyjnych przyszło - wliczając piszącego te słowa - pięć osób.
Ale potem sytuacja zaczęła się zmieniać. Artyści laptopowi odkryli, że muzyka Rudnika sprzed dekad brzmi dziś świeżo i współcześnie; zachodzą w głowę, jak można było realizować tak skomplikowane, "wizyjne" dzieła w erze przedkomputerowej.
Didżeje zachwycili się złożonymi fakturami, migotliwością muzyki Rudnika czy traktowaniem nośnika - w tym wypadku taśmy - niczym instrumentu; Marcin Lenarczyk, czyli DJ Lenar, nagrał dla wytwórni Bołt popularyzującej dorobek SEPR płytę z remiksami utworów Rudnika. Ludzi słowa Rudnik zaskoczył wyjątkowym wyczuleniem na mowę i właściwości głosu - wyłapywaniem fraz, słów, oddechów czy westchnień (spory rozdział jego twórczości to utwory "erotofoniczne"). Z drugiej strony - zaimponował rozmachem "dźwiękosłów", czyli form pośrednich między słuchowiskiem a utworem muzycznym osnutych wokół cytatów z literatury, kazań, polskich pieśni. A wszystkich, nawet głuchych jak pień, ale nie pozbawionych poczucia humoru, ujął ironią, dowcipem, przekorą, których pełne są jego utwory.
Na spotkania z wyjątkowo ujmującym w bezpośrednim kontakcie artystą zaczęły walić tłumy. W 2012 r. Rudnik otrzymał statuetkę Człowieka ze Złotym Uchem na festiwalu Soundedit w Łodzi, a sala zgotowała mu owację na stojąco i odśpiewała "Sto lat" - tego dnia obchodził 80. urodziny. W 2014 r. jego muzyka zabrzmiała na Off Festivalu w Katowicach, a wytwórnia Requiem Records wydała "ERdada na taśmę".
To był de facto jego debiut: pierwszy album z premierowym materiałem! W wersji deluxe kompakty zapakowano w stare pudełka na taśmę opatrzone notatkami Rudnika. Mnie trafił się egzemplarz z adnotacją: "Taśma zbiorcza audycji literackich. Sylwetka Juliusza Stryjkowskiego. Czesław Miłosz. Proszę o zwrot obu taśm do 315. Zaraz po nagraniu!".
Fala rudnikomanii wciąż wzbiera. W tym tygodniu równocześnie odbywają się premiery dokumentu Solakiewicz oraz czteropłytowego boksu "Miniatury" - to już małe tsunami.
Arabska litania
"15 stron świata" - zwycięzca sekcji La Semaine de la Critique na festiwalu w Locarno - nie jest typowym filmem biograficznym. W takim obrazie musiałaby się na pewno znaleźć opowieść Rudnika o wyrzuceniu ze studiów i wojska, harówie w górniczej kompanii karnej i przypadkowym zajściu do budynku radia w poszukiwaniu roboty. O tym, jak wbrew naciskom twardogłowych towarzyszy budowano w Warszawie czwarte na świecie i jedyne w bloku wschodnim studio muzyki elektronicznej i elektroakustycznej.
O tym, jak pomagał Włodzimierzowi Kotońskiemu, Bogusławowi Schaefferowi czy Arne Nordheimowi realizować artystyczne wizje, jak komponował z Krzysztofem Pendereckim utwór na olimpiadę w Monachium i jak odrzucił ofertę asystentury u samego Karlheinza Stockhausena (nomen omen, wspomniany Marcin Lenarczyk udźwiękawiał film w słynnym studiu WDR w Kolonii, w którym pod koniec lat 60. Stockhausen pracował z Rudnikiem).
Wreszcie - Rudnik, którego za sprawą starannej wymowy, kwiecistego języka i błyskotliwości, można by wziąć za potomka jakiegoś znamienitego artystycznego rodu, musiałby w takim filmie opowiedzieć o dumie z chłopskich korzeni i przywiązaniu do pracy na roli w gospodarstwie nad Bugiem. Plastry ziemniaków z jego pola trafiły zresztą do pudełek z "ERdada na taśmę".
Z żelaznych elementów klasycznej filmowej biografii są w filmie Solakiewicz właściwie tylko zdjęcia Eugeniusza Rudnika przy pracy. Niczym na archiwalnych zdjęciach sprzed półwiecza obcina zwisające kłącza taśm, tnie je żyletką, skleja, włącza magnetofony Telefunkena, wyłącza, przyspiesza, biegnie do konsolety i wciska guziki, przesuwa suwaki, znów wstaje i biegnie do magnetofonu, ciągnie taśmę i zahacza ją o jakiś słupek. Multiplikuje i puszcza od tyłu nagranie pewnego profesora, tak że powstaje "arabska litania". I w maksymalnym skupieniu, z zamkniętymi oczyma, słucha.
Ta niezrozumiała dla laika działalność przypomina raczej pracę alchemika w laboratorium. Ale czy działalność Rudnika nie ma właśnie charakteru na poły alchemicznego. No bo jakim cudem z tych wszystkich strzępów, szpuli i pokręteł wytwarza dźwiękowe uniwersa niepodobne do niczego innego?
Nawet blok można zagrać
Kluczowe pytanie tego filmu brzmi: czym jest dźwięk? Rudnik odpowiada: kawałkiem taśmy, czymś konkretnym, namacalnym (dlatego nigdy nie przerzucił się na tworzenie w komputerze). Dalej - mówi Rudnik - dźwięk ma trzy wymiary: czas (długość trwania), częstotliwość (wysokość) i dynamikę (głośność). Jest więc strukturą przestrzenną, bryłą. Reżyserka pyta Rudnika, czy w takim razie można taką bryłę, np. blok mieszkalny, zinterpretować muzycznie. "Można zagrać blok, owszem, tak!" - potwierdza Rudnik.
Solakiewicz próbuje więc uchwycić żywym obrazem istotę dźwięku, wykorzystując do tego muzykę Rudnika. Frank Zappa powiedział, że "pisanie na temat muzyki jest jak tańczenie na temat architektury". Reżyserka pokazuje za to, że architekturę można zagrać, a w następnym kroku można tę muzykę przełożyć środkami filmowymi na architekturę i taniec. W "15 stronach świata" tańczą więc wieżowce i wije się tancerka-choreografka, piorunochrony drżą niczym struny gitar, szczekają przewody tramwajowe, ludność biega gorączkowo po przejściach dla pieszych, splatają się ciała kochanków, małpy szczerzą zębiska, a Wisła płynie dostojnie po polskiej krainie w porannym słońcu. Solakiewicz w poszukiwaniu rytmu, geometrii, barw korespondujących z muzyką Rudnika ma czujnego partnera - autora zdjęć Zvikę Gregory'ego Portnoya, kręcącego na delikatnie ziarnistej taśmie 16 mm. Kręcącego z przygodami, bo w czasie zdjęć Fuji przestało produkować wykorzystywany przez niego film, a dwie puszki niezbędne do skończenia prac udało się znaleźć dopiero w Anglii.
Gest odwrotnej ilustracji (zazwyczaj przecież to muzyka ilustruje obraz filmowy) jest przy tym o tyle przewrotny, że Rudnik w dużej mierze czerpał inspiracje z natury. Obłędny efekt daje np. zobrazowanie utworu przypominającego koncert elektronicznych świerszczy malarskimi kadrami zapadającej nad łąkami nocy. Jak mówi Rudnik, jego muzyka wyciąga z "magazynów" w głowach każdego słuchacza różne skojarzenia. Po seansie okazało się, że zupełnie inne impresje zadziałały na mnie, inne - na towarzyszkę seansu (świerszcze nie zrobiły na niej żadnego wrażenia). "15 stron świata" to bowiem także film o tajemnicy sztuki w ogóle. W jednej ze scen Rudnik, inżynier z 50-letnim stażem, wyjawia, że sam nie rozumie działania jednego z swoich firmowych patentów.
Umiłowany bombowiec
Przewrotność artysty daje o sobie znać przy pierwszym kontakcie z boksem „Miniatury” - zestawem 120 krótkich utworów powstałych w latach 1975-95. Na wieczku „kostki Rudnika”, jak przezwano to imponujące wydawnictwo (cztery płyty, plakaty i kawałek taśmy), kompozytor pisze: „Normalny człowiek pokusiłby się co najmniej o dzieło z tekstem Mickiewicza lub Słowackiego. Ja natomiast poszedłem na » pozorną łatwiznę «, bo dobrą miniaturkę trudniej skomponować niż kilku- lub kilkunastominutowy rzęch”.
Co to jest "rzęch"? - Zaprzyjaźniałem się z dźwiękami i strukturami, nadawałem im pieszczotliwe imiona: "Rzęch", "Bzdryngiel", "Wysięk", "Upławy"... Pozwolisz, że nieprzyzwoitych nie przytoczę - mówił mi w wywiadzie dla "Dużego Formatu".
Owocami słowotwórczego zapału kompozytora, poczucia humoru oraz potrzeby nadania abstrakcyjnym dźwiękom "ludzkiego" wymiaru ("Starałem się przybliżyć elektronikę, by była bardziej ludzka" - takie credo wypowiada w finale "15 stron świata") są tytuły miniatur.
Na pierwszą płytę - "Dźwięki" (z muzyką konkretną) - składają się np. "Chrapopuki", "Lekcja krumania na humaniu" czy "Uparty mors toporny". Na drugiej - "Tła" (z muzyką, z grubsza rzec biorąc, ambientową) - są np. "Umiłowany bombowiec" i "Przemiał ptasich kości", a na trzeciej - "Impresje" (historyjki dźwiękowe) - "Aplauz obojga izb na Wawelu", "Ch-orał" i "Stoi we Włoszczowej Intercity".
Obcowanie z tymi nigdy wcześniej niepublikowanymi dziełkami jest potrójnie zaskakujące. Po pierwsze, rzeczywiście mogą wydawać się czymś gorszym niż "dzieła z tekstem Mickiewicza", pośledniejszym od dzieł Rudnika z ostatnich lat, choćby 40-minutowego "ERdada". Nic bardziej mylnego, to nie jest zbiór ciekawostek i odrzutów; każdy ze 120 utworów, nawet jeśli ma swoją genezę w kawałku niewyrzuconej do śmieci taśmy (a Rudnik takie śmieci kolekcjonował w kopertach), jest skomponowaną, przemyślaną, pobudzającą wyobraźnię całością. Drugie zaskoczenie - choć to utwory króciutkie, nieprzechodzące płynnie jeden w drugi, nawet en masse słucha się ich znakomicie, czy to w tle, czy, jak chciałby sam twórca, w skupieniu i ciemności.
I trzecie zaskoczenie, na które zwrócił uwagę redaktor wydawnictwa Marek Horodniczy: Rudnik w swych miniaturach wyprzedził swoje czasy, a jego utwory z lat 70. czy 80. przywołują pomysły, które pojawiły się w późnych latach 90. czy XXI w. w twórczości tuzów eksperymentalnego techno (Oval, Autechre) czy ambientu (Bioshpere). Ja dodałbym jeszcze skojarzenia z reprezentantami nurtu industrialno-bruitystycznego czy prężnego prądu włączania do elektroniki elementów muzyki klasycznej (Murcof, Jacaszek).
Rudnik łączy pokolenia
Zaskoczeniem samym w sobie jest czwarta w kostce płyta składająca się z reinterpretacji miniatur - jej inicjatorem był sam Rudnik, znany z niechęci do dzisiejszej "nietaśmowej" elektroniki. Własne wersje miniatur prezentują tu jednak nie tylko twórcy związani z różnymi odmianami elektroniki - w tym Jacek Sienkiewicz, Wojtek Kucharczyk, Jacaszek, Marcin Cichy czy Agim Dżeljilji, ale także muzycy związani z rockową alternatywą o industrialnym zabarwieniu (Rigor Mortiss, Bodek Pezda, Das Moon), sceną okołojazzową (Jachna + Buhl, Sroczyński/Pospieszalski), kompozytorzy muzyki klasycznej (Dariusz Przybylski) oraz legendy polskiej sceny psychodeliczno-folkowej (Pathman, Księżyc). Między członkami Pathmana a muzykami dreampopowego zespołu Vökuró jest 35 lat różnicy.
Ten liczący 40 pozycji zestaw tak dobrze jednak już nie wchodzi - rozrzut stylistyczny jest ogromny, nie wszystkie utwory są równie ciekawe, a niektóre kończą się tam, gdzie mogłyby się dopiero zacząć rozwijać. Przydałaby się selekcja. Rozumiem jednak, że intencją wydawców było złożenie Rudnikowi hołdu możliwie, powiedzmy, kompleksowego...
KONCERTOWA PREMIERA "MINIATUR"
W niedzielę o godz. 17 w Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie reinterpretację utworów Eugeniusza Rudnika w pełnych wersjach przedstawią artyści, którzy wzięli udział w nagraniu czwartej, specjalnej płyty składającej się na ten album: Jacaszek, Agim Dżeljilji, Rigor Mortiss, Bolek Błaszczyk, Düsseldorf, Das Moon, C.H. District, Vökuró, Adre'N'Alin i Bodek Pezda.
Rudnik w "Dużym Formacie" (kwiecień 2013 r.) mówił, że nie przepada za koncertami: - Spędziłem życie z uszami w szafie głośnikowej. Nigdy nie miałem sprzętu muzycznego w domu, bo i tak byłem przebodźcowany ponad wszelką miarę. Nie chodziłem na koncerty albo do filharmonii. Z niechęcią chodzę do kina, głównie dlatego, że dubbing jest za głośny, a muzyka zwykle źle podłożona. Niewykluczone jednak, że na premierze się pojawi...
Comment
You must be logged in to comment. Register to create an account.