Nie szukajmy powodu, dla którego Marcin Wrona się zabił

 

Monika Góra 2015-10-01

 

Ktoś odchodzi i zostawia pewną tajemnicę. Marcin Wrona 1973-2015.

CV: Marcin Wrona
reżyser i scenarzysta, najważniejsze filmy: "Człowiek Magnes" (2001), "Moja krew" (2009), "Chrzest" (2010), "Demon" (2015)


Miał sukces "Demona" na festiwalu w Toronto, scenariusz i zebrane pieniądze na nowy film, świeżo poślubioną żonę. Znajomi nazywali go królem życia.

Gala rozdania nagród w Gdyni miała się zacząć za kilkanaście godzin. Po pokazie "Demona" ludzie podchodzili, gratulowali mu filmu. Zadzwonił do Andrzeja Grabowskiego: - Mówił, że jest bardzo szczęśliwym facetem. Umawialiśmy się, że się spotkamy, jak wróci do Warszawy, a ja skończę Teatr Telewizji. Zaprosiłem go do siebie. Powiedział, że przyjedzie.

W nocy z żoną, Olgą Szymańską, producentką filmu, był na bankiecie. Jak potem zeznała w prokuraturze, oboje pili alkohol. Wrócili około drugiej do hotelu. Jeszcze zdążył napisać maila do dziennikarki, która prosiła go o wywiad. Umówił się na dziesiątą rano. Na swoim profilu zalajkował tekst z "Gazety Wyborczej" autorstwa Katarzyny Fryc, której podobał się "Demon".

O piątej nad ranem Olga Szymańska obudziła się, weszła do łazienki. Marcin Wrona wisiał w brodziku na pasku od spodni. Zawiadomiła policję.

Wieżowiec

Marcin Wrona wychował się w dziesięciopiętrowym wieżowcu w Tarnowie przy ulicy Lwowskiej, tuż obok Kauflandu. Był dzieckiem z trzeciego małżeństwa Danuty Wrony i drugiego związku Stefana. Miał troje przyrodniego rodzeństwa - dorosłą już wtedy siostrę Halinę, córkę mamy, oraz brata i siostrę - dzieci z poprzedniego związku taty. Żadne z nich nie mieszkało z Wronami. Może dobrze, bo na Lwowskiej Stefan Wrona urządzał swojej nowej rodzinie piekło.

- Awantury, aż trząsł się sufit - opowiada sąsiadka mieszkająca piętro niżej. - Bez przerwy bił tę matkę. Pamiętam, że raz ona zbiegła, żeby mój mąż poszedł na górę i zabrał Marcina. Mąż przyniósł go tutaj. Marcin mógł mieć wtedy z pięć lat. Innym razem pokopał ją po brzuchu. Całe uda miała skopane, dół brzucha posiniaczony. Wtedy pierwszy raz zadzwoniła po policję, zabrali go.

Ojciec reżysera, Stefan Wrona, to bioenergoterapeuta, magnetyzer, kręgarz i radiesteta. Podobno posiada niezwykłe zdolności - do jego ciała przywierają metalowe przedmioty. Na zdjęciu w internecie widzimy starszego pana z nagim torsem, do którego przywiera kilka żelazek. Jeździ na targi medycyny naturalnej i niezwykłości, leczy ludzi.

- Raz na dole kobiecinę spotykam, która pyta się, gdzie pan Wrona mieszka, ten wspaniały uzdrowiciel - opowiada sąsiadka z bloku. - Włosy mi dęba stanęły. Pytam się: "A w czym on pani pomaga?". Okazało się, że miała dziecko w Prokocimiu i on kazał jej to dziecko zabrać, bo sam je wyleczy. Powiedziałam, żeby się nie ważyła tego robić. Bo to jest oszust. Tylko pieniądze od niej wyciągnie, a dziecko wykończy.

Nie wiadomo, co kobieta zrobiła.

- Jego ojciec jeździł po ludziach, "uzdrawiał", pewnie bawił się w jakiś okultyzm - mówi kolega Marcina z podstawówki Jarek Prendota. - Zbierał ten cały metafizyczny śmietnik i przynosił do domu, gdzie był mały Marcin. Opowiadał mu o tym i wciągał go w to.

W ostatnim wywiadzie z Dominiką Kawczyńską Marcin Wrona opowiada, że często towarzyszył ojcu w jego wyprawach: - Raz widziałem egzorcyzmy. Miałem osiem lat, pojechaliśmy z tatą na Śląsk. Na skraju miasteczka stał dom jak z horroru. Mieszkał w nim 20-letni chłopak. Mojego ojca wezwali jego rodzice. Chłopak był kompletnie zamknięty, odmawiał kontaktu ze światem, nie chciał rozmawiać, nie chciał, żeby do niego mówiono, nie chciał jeść, wyzwolił w sobie siłę autodestrukcyjną. Obrazki jak z "Egzorcysty" - był agresywny i wulgarny. To wszystko wzmacniało barierę. Spotkanie, próba dotarcia przez hipnozę, nie przyniosło spektakularnych efektów. Podejrzewam, że chłopak cierpiał na depresję, która ostatecznie doprowadziła go do samobójstwa.

Dzisiaj Stefan Wrona nie przyznaje się do odprawiania egzorcyzmów, twierdzi nawet, że je zwalcza. Potwierdza, że Marcin towarzyszył mu przy uzdrawianiu. Raz byli też na pielgrzymce w Częstochowie.

 

Człowiek magnes

O swoich doświadczeniach z dzieciństwa Wrona opowiedział potem w dyplomowej etiudzie "Człowiek Magnes". Stefan Wrona, w filmie grany przez Zdzisława Wardejna, zdradza żonę, znęca się nad nią psychicznie i fizycznie. Porażająca jest scena, w której w środku nocy obok śpiącego syna ojciec dusi jego matkę. Przerażony chłopak z okrzykiem: "Nienawidzę was, nienawidzę!" wyskakuje z okna.

W etiudzie ojciec dręczy też syna - obarcza go winą za swoje niepowodzenia. Potrafi mu nawet wmówić, że przez niego dostał biegunki. W końcu filmowy Stefan Wrona sprowadza do mieszkania kobietę, co doprowadza matkę do histerii. Ojciec się wyprowadza i przez kilka lat syn nie ma z nim kontaktu.

W prawdziwym życiu Wronowie przez jakiś czas byli w separacji, ale ciągle razem mieszkali. W końcu matce Marcina udało się znaleźć kawalerkę, do której mąż się wyprowadził. Rozeszli się. - Ale nawet jak tu nie mieszkał, czasami przychodził i awantury urządzał. Na trzeźwo, pijanego go nie widziałam nigdy - wspomina sąsiadka.

Krytyk filmowy Łukasz Maciejewski, kolega Marcina z Tarnowa, prowadził spotkanie autorskie Wrony po projekcji "Człowieka Magnesu" w rodzinnym mieście reżysera. Stefan Wrona przyszedł na to spotkanie zaproszony przez syna. Etiuda mu się podobała: - Popatrzyłem na ten film, powiedziałem: "Puść go, niech idzie" - mówi dzisiaj.

W podstawówce Jarek Prendota zapamiętał Marcina jako nieśmiałego i trochę wycofanego. Reżyser potwierdzał to w wywiadach. Jako dziecko był zamknięty w sobie, miał duży problem z mówieniem, wadę wymowy. Nie potrafił przekazać tego, o co mu chodzi.

Potem poszedł do technikum w Mościcach. Szkoła mieści się tuż obok zakładów Grupy Azoty, już z daleka czuć zapach chemikaliów. Kończył klasę o specjalności aparatura kontrolno-pomiarowa i automatyka przemysłowa.

- Był dobrym uczniem, z polskiego najlepszym w klasie. Jego pracą maturalną wszyscy się zachwycali - mówi Aleksander Łopata-Bernacki, wicedyrektor szkoły. - Pod koniec technikum biegał z kolegami po szkole i robili krótkie filmiki starą kamerą Panasonic.

W technikum nastąpiła w nim radykalna zmiana. Również pod względem wyglądu.

 

Hard core

- To był największy hardkorowiec w naszej grupie - wspomina Grzegorz Dziedzic, przyjaciel Marcina z tego okresu, obecnie redaktor "Dziennika Związkowego" w USA. - Długie włosy, fan death i black metalu. Dość mroczny i mocno imprezowy - marihuana, jakieś halucynogeny, ale nigdy mocne narkotyki. Głównie piliśmy. Raz widziałem go w bójce. Pojechaliśmy na tydzień do Czechosłowacji, w pięciu. Na dwa dni przed powrotem w środku nocy wylądowaliśmy w jakiejś osiedlowej knajpie. I zaczęła się rozróba, bo jeden z kolegów obraził barmana. Wyskoczyło za nami chyba ze 30 Słowaków, cała knajpa. Marcin wpadł w szał, myślałem, że ich pozabija. Ja dostałem w głowę i spadłem z jakiegoś pagórka, zamroczyło mnie. Któryś Słowak na mnie usiadł i mnie bił. I nagle jakby odfrunął. A to Wrona kopnął go w głowę, pozbierał mnie i resztę chłopaków. I uciekliśmy.

- Marcin to był bardzo silny charakter - potwierdza koleżanka dziewczyny, z którą się wtedy spotykał. - Czuł się doroślejszy niż reszta rówieśników, mądrzejszy, bardziej doświadczony.

- Chciał, żeby ludzie uważali go za kogoś lepszego. Musiał być za wszelką cenę w centrum uwagi. Jak nie był, to rzucał butelką z piwem o ziemię i już był. Mocny typ, samiec alfa. Na zewnątrz, bo do środka nikogo nie wpuszczał - dodaje Dziedzic.

W szkole średniej do ojca czuł niechęć, wstydził się go.

- Marcin dostał z zagranicy płyty z heavy metalem - przypomina sobie sąsiadka. - Ojciec doniósł na policję i do kościoła, że syn do satanistów należy. Policjanci chodzili, wypytywali się o Marcina. Tak mu uprzykrzał żywot.

Podobną scenę umieścił w "Człowieku Magnesie". W filmie policja nie reaguje, więc ojciec zrywa synowi plakaty ze ścian, zabiera wszystkie płyty. Wypędza szatana.

- Dużo rozmawialiśmy, ale mało wiedziałem o jego rodzinnym życiu - mówi Grzegorz Dziedzic. - Nie dzielił się emocjami, choć czasem same z niego wychodziły. Kiedyś u mnie w mieszkaniu po alkoholu rozbił szybę gołą ręką. Szpital, szwy, uszkodził nerw w dłoni.

Lubił spektakularne akcje, szukał silnych wrażeń.

- Pojechaliśmy kiedyś do mojego ojca pod Nowy Sącz - opowiada Dziedzic. - Było lato, upał. Wybraliśmy się nad rzekę, a że nie było tam nikogo, kąpaliśmy się na golasa. Potem żaden nie chciał się pierwszy ubrać i szliśmy nago przez wieś. W biały dzień. W końcu się ubraliśmy i poszliśmy się napić. Wieczorem wróciliśmy nad rzekę, a tam lokalne chłopaki paliły ognisko. Marcin podszedł do nich, przedstawił nas jako karateków i powiedział, że jak chcą, to możemy się spróbować. Ja ważyłem może 60 kilo i byłem chuderlakiem. Ale tamci powiedzieli, że wierzą i nie chcą się bić. Bardzo mi wtedy ulżyło.

Pod koniec szkoły średniej dwa razy otarł się o śmierć.

- To był chyba wypadek - mówi sąsiadka. - Matka powiedziała, że zatruł się czadem w łazience. Całe szczęście, że się nie zamknął. Z tydzień leżał w szpitalu. Matka wtedy zlikwidowała piecyk gazowy, bojler elektryczny zamontowała.

Potem, po studniówce, miał wypadek samochodowy. Wracał z balu ze swoją ówczesną dziewczyną Magdą. Wpadł w poślizg, uderzył maluchem w drzewo.

- Wypadł przez okno, trochę się poobijał - pamięta Dziedzic. - Magda uszkodziła kręgosłup, cudem uniknęła paraliżu. Jakiś czas leżała w gorsecie, Marcin do niej chodził. Potem się rozstali.

W szkole średniej grał w koszykówkę w Unii Tarnów. Był na zgrupowaniu kadry, dobrze rokował. - Chciał, żeby zawsze mu się wszystko udawało - opowiada Janusz Stawarz, trener. - Jak coś mu nie szło, to się bardzo denerwował, złościło go to. Trzeba było go nieraz temperować, żeby nie podchodził do tego zbyt emocjonalnie. Pod koniec szkoły średniej trafił do pierwszego zespołu. Był szczupłej budowy, a zderzył się z seniorami, którzy byli dość mocni. Chciał im dorównać, więc zaczął dodatkowo chodzić na siłownię. I to mu chyba zaszkodziło. Musiał przestać trenować, bo miał problemy z kręgosłupem i kolanami.

Zerwał z koszykówką, przez jakiś czas trenował boks. Po szkole średniej wyjechał z Tarnowa na studia filmoznawcze do Krakowa. Profesor Tadeusz Lubelski od razu zwrócił na niego uwagę: - Trudno było nie zwrócić, bo się wyróżniał, nie tylko wzrostem, ale też ekscentrycznym wyglądem - nosił jaskrawe kurtki i co najmniej dwa razy w roku zmieniał kolor włosów. Trochę mnie jednak niepokoiła jego milcząca odmienność: nigdy nie dawał znać po sobie, co o tym wszystkim myśli. Dopiero na egzaminie okazało się, że ma na wszystkie tematy swój odrębny pogląd. Wkrótce zaczął uchodzić za jednego z naszych najzdolniejszych studentów.

- Kiedyś spotkaliśmy się na juwenaliach i Marcin zaprosił mnie do siebie - wspomina Grzegorz Dziedzic. - Wracaliśmy przez Błonia, spaliliśmy lufę. Na Błoniach była mgła, która leżała przy samej ziemi, biała jak mleko. I Marcin puścił się biegiem, żeby w niej tańczyć i skakać. A ja za nim. Pląsaliśmy w tej mgle i śmialiśmy się na głos.

Po filmoznawstwie Wrona zaczął studia reżyserskie w Katowicach.

- W szkole on zawsze był o krok do przodu wobec nas - mówi Bartek Konopka, reżyser filmowy, przyjaciel Wrony. - W tym sensie, że on był bardziej zachłanny, przyklejał się do mistrzów. Był też z nas najbardziej pewny, że będzie reżyserem. Z tą wiarą łatwiej mu było pokonywać kolejne przeszkody. Czuło się, że ma taką iskrę bożą.

Jego film dyplomowy "Człowiek Magnes" to rozrachunek z przeszłością. W wywiadach powtarzał później, że zanim się zacznie opowiadać o świecie, dobrze jest się przyjrzeć własnemu życiu. Zastanowić się, skąd się wzięło, co nas ukształtowało, co doprowadziło do miejsca, w którym jesteśmy. Mówił, że "Człowiek Magnes" to był film, który musiał z siebie wyrzucić, żeby odreagować traumy z dzieciństwa. Chciał się też pogodzić z ojcem.

- Przychodził do mnie czasem - opowiada Stefan Wrona. - Ale żadnych słów negatywnych w postaci jakichś przekleństw czy złych życzeń, żadnych utarczek nie było. Nieraz wypił u mnie piwo, częstowałem go, czym miałem, czekoladą czy owocami. Potem miód czy soki mu woziłem do Warszawy. Odbierał to przy Pałacu Kultury. Czasem nawet podwiózł mnie tam, gdzie miałem spać. Jak później operację miałem na dwa biodra, to prawie codziennie do mnie przyjeżdżał do szpitala.

"Człowiek Magnes" objechał prawie sto festiwali, dostał wiele nagród. To był duży sukces w życiu świeżo upieczonego reżysera. Wrona zabrał się więc do przygotowań do debiutu fabularnego. W międzyczasie zdążył jeszcze skończyć Szkołę Wajdy i szkołę filmową w Amsterdamie. Ostatecznie osiadł w Warszawie.

Moja krew

Debiut fabularny "Moja krew" to też, jak sam twierdził, opowieść częściowo autobiograficzna. Bohater jest bokserem. Lubi ostrą jazdę, dziewczyny, muzykę metalową, imprezy. - Śmierci szukasz? - pytają go podczas jednej z rozrób. Boks to cały jego świat. Przepełniają go złość, agresja i frustracja. W filmie mówi: - Świata nie zmienisz. Albo będziesz kozakiem, albo marnym leszczem. Bierze narkotyki, żeby odreagować, zapomnieć o tym, że jest śmiertelnie chory. I zanim umrze, chce coś po sobie zostawić. Chce spłodzić syna.

- Marcin był ostrym facetem, żadne tam ble-ble - opowiada Grażyna Trela, współscenarzystka filmu. - Interesowały go ekstremalne sytuacje. Kiedy w 2007 roku w Los Angeles odbieraliśmy nagrodę Hartley-Merrill za scenariusz, Marcina interesowały nie tyle limuzyny czy luksusy słynnego hotelu Roosevelt na Hollywood Boulevard - miejsce naszego zakwaterowania - ile wszystkie niebezpieczne sytuacje, które tam obserwowaliśmy. Pościgi policyjne, awantury w barach, jakieś bójki uliczne... Podchodził do nich zbyt blisko.

- Ludzie często czują, że mają niewiele czasu tutaj na ziemi, i dlatego się tak bardzo śpieszą - mówi Bartek Konopka. - Ta jego zachłanność na życie, na wrażenia, na ludzi, na filmy Tak mi się wydaje, że on się stał niewolnikiem tworzenia. Ja też znam to bardzo dobrze, bo przez tworzenie budujemy poczucie własnej wartości. A to jest ślepa uliczka.

Mniej więcej w tym czasie zaczęła się choroba nowotworowa jego mamy. - Marcin starał się, jak mógł, brał ją do Warszawy, na zabiegi, terapie - opowiada sąsiadka. - Ale nie udało się jej uratować. Zmarła około dwóch lat temu.

"Moja krew" zebrała wiele nagród, głównie na festiwalu debiutów w Koszalinie. Osiem miesięcy po premierze Wrona miał już gotowy kolejny film - "Chrzest". Tu też bohater odlicza dni do swojej śmierci, ale tym razem wisi nad nim wyrok mafii. Namaszcza więc swojego przyjaciela, aby się zajął jego żoną Magdą i małym synkiem.

"Chrzest" dostał Srebrne Lwy w Gdyni i otworzył Wronie drzwi do następnych produkcji. - Wtedy dotknęła go zawiść środowiska, bo jeśli ktoś jest takim fighterem i tak mu się wszystko świetnie udaje, to ludzie mu zazdroszczą - mówi Konopka. - I jak mu się powinie noga, to sobie myślą: "O, to dobrze, to znaczy, że ja też mam szansę, że nie wszyscy są tacy idealni". Myślę, że to go bardzo dotykało, ale nie dzielił się tym, nie oczyszczał się.

Pan profesor

Na uczelni dostał asystenturę, potem zrobił doktorat z własnej twórczości.

- Niedawno była promocja doktorska, Marcin występował w todze, rektor wręczał dyplomy. Widziałam, że był bardzo szczęśliwy - opowiada prof. Krystyna Doktorowicz, prodziekan Wydziału Radia i Telewizji UŚ. - Teraz był w przeddzień habilitacji. Był ze mną umówiony na wspólne pisanie dokumentacji. Cieszył się. "Będę profesorem" - mówił.

- Myśmy bardzo go cenili - mówi Piotr Domalewski, kiedyś student Wrony, teraz asystent reżysera. - Może przez małą różnicę wieku czuliśmy się bardziej jak partnerzy w pracy z nim niż jak studenci. Marcin zakładał z góry, że każdy ma jakąś zdolność, jakieś zalety, i starał się to odkryć.

Prowadził zajęcia na uczelni, robił kolejny film. W międzyczasie wyreżyserował kilka Teatrów Telewizji i dwa seriale.

- Po zdjęciach do Teatru Telewizji przyniósł każdemu drobny prezent - wspomina Marcin Koszałka, operator. - Zapakował coś, zrobił w domu. Zupełnie jakby to była moja żona, taka delikatna. Ja dostałem dziwne okulary przeciwsłoneczne, zresztą dość przydatne. Na bankiecie po "Ratownikach" też wyróżnił parę osób za szczególne osiągnięcia w pracy, na przykład jeden operator kamery dostał od niego odręcznie napisany dyplom. Dał mu część siebie.

Dużo pracował. Kupił dwupoziomowe mieszkanie na Saskiej Kępie w Warszawie i dobry samochód.

- Marcin był przystojny, kobietom się zawsze podobał - mówi Marcin Koszałka. - Mógł mieć każdą. Większość aktorek się w nim podkochiwała, widziałem to. Bo on miał dwie najlepsze cechy - męskość i charyzmę.

W maju w Szkocji wziął ślub z Olgą Szymańską, lekarzem stomatologiem, która została producentką jego filmów. Założyli firmę Magnet Man (czyli Człowiek Magnes) Film.

- Kilka miesięcy temu się spotkaliśmy - wspomina Konopka. - Pokazywał mi mieszkanie. "Tu będzie pokój dla dziecka" - mówił. Bardzo mi się to podobało, mentalnie klepałem go po ramieniu. Starałem się mu taki message przesłać, że: "Marcin, życie jest ważne. Musisz mieć tę drugą nogę, cieszyć się drobnymi rzeczami". Oni mieli taki fajny związek, byli oparciem dla siebie. Myślę, że Olga miała do niego klucz. On się przy niej bardziej otworzył, zrobił się bardziej ludzki, można było z nim o różnych rzeczach pogadać.

- Raz byłem tam na obiedzie, Marcin mnie zaprosił - opowiada Stefan Wrona. - Mieszkanie sprawdziłem, czy jest dobre pod względem energetycznym. Sprawdzałem wszystko, żeby było czyste, wodą święconą pokropiłem, żeby im się żyło jak najlepiej. Dobrze im życzyłem.

Demon

Od kilku lat pracował nad "Demonem" - trzecią częścią swojej trylogii zła.

Pół roku trwały castingi - Marcin musiał mieć pewność, że aktorzy są dobrze obsadzeni. Na planie się zorientował, że zdjęcia powinny trwać 50 dni, a miał 23. Tempo pracy było więc zawrotne. Kręcili głównie w nocy, w starym opuszczonym domu na skraju wsi w gminie Szczurowa. Najczęściej w deszczu, po 15 godzin na dobę. Jak reżyser sam wspominał, dzień im się mieszał z nocą. Nie sypiał po kilka nocy z rzędu. No i mroczny był temat - o dybuku, który nawiedza pana młodego podczas wesela. To były naprawdę mordercze warunki, ale nikt się nie skarżył.

- Często mówiłem, że zazdroszczę mu trochę - wspomina Marcin Koszałka. - Bo ja się przejmuję jakąś recenzją. Mam dobre recenzje, ale jedną złą - i ta jedna zła niszczy te dobre. Nagle wątpię w ogóle w sens robienia filmów, myślę, że do dupy jestem. A on mówił: "Olej to". Zazdrościłem mu siły, charyzmy i pewności siebie. Myślałem: to jest fajny gość, wytrzymały, silny, typowy reżyser. Ciągnie ludzi, daje im taką energię, emocje, że oni za nim wszędzie pójdą.

Ale miał też swoje miękkie podbrzusze. Andrzej Grabowski, który w filmie "Demon" wciela się w postać ojca panny młodej, wspomina rozmowę z reżyserem:

- Kiedyś, późną nocą, po powrocie, siedzieliśmy w hotelu i on opowiedział mi historię, śmiejąc się zresztą z tego, że kiedyś grałem monodram Schaeffera w auli jego szkoły w Tarnowie. W tym monodramie jem jajecznicę, a później denerwuję się i ją rozrzucam, częściowo na widzów. On siedział w pierwszym rzędzie i ja tą jajecznicą trafiłem w niego. I mówi: "Ja to tak osobiście przyjąłem, że ty specjalnie we mnie tą jajecznicą uderzyłeś, żeby mnie upokorzyć".

- Przez to, że był takim silnym człowiekiem, silnym mężczyzną - i tak wszyscy na niego patrzyli - nikt nawet nie myślał o tym, żeby do niego podejść i zapytać: "Stary, masz jakieś problemy? Jest ci smutno? Co tam się u ciebie dzieje?" - mówi Koszałka. - Bo on zawsze był taki twardy i uśmiechnięty. I nic nie mówił. To jest dla mnie szokujące, że tak dużo rzeczy można w sobie ukryć, schować. I to w końcu wybuchło.

Gdynia

- Byli u mnie na targach z Olgą, gdzieś dwa miesiące temu - opowiada Stefan Wrona. - Marcin mówił, że będzie przyjęcie ślubne koło Stalowej Woli, dla przyjaciół, żebym przyjechał. Ale powiedziałem, że nie będę w nim uczestniczył, bo ja nie piję, to po co tam pojadę. Że mam inne sprawy, inne wyjazdy. Do Szkocji to bym pojechał z nimi Potem dzwonił jeszcze do mnie na imieniny 2 czy 1 września, a później pojechał do Kanady.

Po nakręceniu "Demona" Marcin Wrona był bardzo zmęczony. Sam przyznawał, że wkręca się w film obsesyjnie. Nic innego się wtedy nie liczy. W połowie września pojechali z żoną na festiwal filmowy do Toronto.

- Wrócił dzień przed pokazem w Gdyni - opowiada Grabowski. - Cały uniesiony tym olbrzymim sukcesem. Sukcesem polegającym nie tylko na wspaniałych recenzjach chwalących reżyserię, scenariusz, aktorów, nowatorstwo tego filmu, ale również jego sukcesem jako producenta, ponieważ film przed premierą został sprzedany już do kilku krajów, został zaproszony na kilkanaście festiwali.

- To jest fakt - potwierdza Łukasz Maciejewski. - Rozmawiałem z programerem w Toronto i mówił, że ten film był fantastycznie odebrany. A to jest naprawdę prestiżowa impreza, od której bardzo wiele zależy.

- Był też uniesiony sukcesem na pokazie w Gdyni, potem do mnie zatelefonował - dodaje Grabowski. - Mówił, że film się bardzo podobał, cytował zdania różnych ludzi. Oprócz recenzentów, bo oni stanęli okoniem.

- Widzieliśmy się z Marcinem po spotkaniu z publicznością, serdecznie mu gratulowałam, uważam, że film jest znakomity - mówi Magda Piekorz, reżyserka. - Wydawało mi się, że jest w całkiem niezłej kondycji.

- Kilka godzin przed jego śmiercią rozmawiałem z nim, żeby ustalić szczegóły premiery "Demona" w Tarnowie, na którą mieli przyjechać on i Adam Woronowicz - opowiada Łukasz Maciejewski. - Ostatnie słowa, które od niego usłyszałem, to te, że jest superzadowolony, że przyjedzie do Tarnowa, że spędzimy fantastyczny wieczór po pokazie "Demona".

Zawodowo był w natarciu. W szufladzie czekał na niego prawie gotowy scenariusz następnego filmu pod roboczym tytułem "Mord", który Wrona chciał kręcić w Tarnowie. Jak przyznaje Marcin Koszałka, który miał być operatorem filmu, zgromadzony był już cały budżet. To wyjątkowo rzadka sytuacja, że na etapie pisania scenariusza są już zebrane pieniądze na film.

Tego samego dnia po południu krytyk filmowy Tadeusz Lubelski jadł obiad we włoskiej restauracji: - W pewnej chwili zauważyłem wchodzącego do lokalu, nieopodal mojego stolika, wysokiego mężczyznę w czerni, z głową ukrytą pod kapturem. Szedł prosto do baru i kiedy zdjął kaptur, zobaczyłem, że to Marcin Wrona. Zamówił chyba przy barze wódkę i szybko wyszedł.

Iskra

Prawdopodobnie już wiedział, że nie dostanie w Gdyni żadnej nagrody.

- W Gdyni zawsze wszyscy wszystko wiedzą - mówi Łukasz Maciejewski. - Może to jest najwyższy czas, żeby to zmienić. Jeżdżę tam od 20 lat i - czy tego chcę, czy nie chcę - znam wyniki dzień wcześniej.

- Znając Marcina, nie wierzę w to, że targnął się na swoje życie z powodu niedostania nagrody lub złej recenzji jednego krytyka - stwierdza Marcin Koszałka. - To absurd. Może to być jakiś komponent, ale to musiało być spowodowane czymś, co działo się w nim w środku od lat.

- Może nieregularność snu związana z pracą, zaburzenia rytmu dobowego - przypuszcza Małgorzata Goebel, szefowa Prokuratury Rejonowej w Gdyni. - Może jakieś kłopoty i zmartwienia osobiste. Chyba nie była najlepsza sytuacja swego czasu między ojcem a synem, więc też niewykluczone, że to jeszcze jakieś bardzo zadawnione, ale głęboko siedzące wydarzenia z przeszłości. Może śmierć mamy miała jakiś wpływ, zdiagnozowana lub niezdiagnozowana depresja Na razie nie ustaliliśmy, żeby to było jakieś konkretne leczenie, konkretna diagnoza, ale tego się nie da wykluczyć.

Na zlecenie prokuratury z ciała reżysera pobrano wycinki do badań histopatologicznych, zabezpieczono też próbki krwi i moczu. Wyniki testów będą znane za miesiąc. Wtedy będzie wiadomo, czy reżyser w chwili zgonu był pod wpływem alkoholu, narkotyków lub innych środków odurzających.

- Nie wierzę, że to była świadoma decyzja - mówi Bartek Konopka. - To mógł być jakiś straszny pech, splot jakichś okoliczności, wynik zmęczenia. Pobyt w Toronto, jet lag. Ta presja, co ludzie powiedzą. Być może przemęczenie i jakiś alkohol albo coś. Bo te bachanalia w Gdyni to jest szaleństwo. A może po prostu nie chcę myśleć, że to było świadome samobójstwo?

- Nie szukajmy powodu, dla którego Wrona się zabił - apeluje Koszałka. - On się zabił z powodu nadwrażliwości twórczej. To był bardzo, bardzo wrażliwy człowiek w skórze boksera.

- Ktoś odchodzi i zostawia pewną tajemnicę - mówi Konopka. - I ona nie będzie nigdy rozwiązana i może lepiej, żeby nie była. Bo to nie jest nasze życie, tylko to jest jego życie. Tę tajemnicę ostatniej chwili może zabrać ze sobą.

 

Comment

You must be logged in to comment. Register to create an account.