Clinton obraziła Indian? Trumpowi jej wpadka raczej nie pomoże

 

Mariusz Zawadzki, Waszyngton
03.05.2016 08:11
Hillary Clinton i Donald Trump wygrywają w prawyborach na wschodnim Wybrzeżu. Ona już ma nominację zapewnioną, on musi jeszcze mocno powalczyć

 

Hillary Clinton i Donald Trump wygrywają w prawyborach na wschodnim Wybrzeżu. Ona już ma nominację zapewnioną, on musi jeszcze mocno powalczyć (SUCHAT PEDERSON / AP, CARLO ALLEGRI / REUTERS)

Temat Indian po raz pierwszy pojawił się w amerykańskiej kampanii wyborczej. Za sprawą Hillary Clinton, która użyła niezbyt fortunnego określenia wypuszczeni z rezerwatu.
W telewizji CNN Clinton została zapytana, jak zamierza odpowiadać na chamskie zaczepki miliardera Donalda Trumpa, który ostatnio przezywa ją oszustka Hillary (crooked Hillary). - Mam duże doświadczenie i potrafię sobie radzić z mężczyznami, którzy zachowują się tak, jakby zostali wypuszczeni z rezerwatu - odpowiedziała kandydatka.

Użyte przez nią sformułowanie off the reservation można przetłumaczyć wypuszczeni z rezerwatu albo zbiegli z rezerwatu. Wprawdzie jest ono dość często słyszanym w USA idiomem, ale wielu Indianom się bardzo źle kojarzy - z XIX-wiecznymi prześladowaniami, kiedy zamknięto ich w rezerwatach i zakazywano wychodzić poza ich granice. Jeśli Indianie byli poza rezerwatem, to już samo w sobie zwiastowało coś złego.

W takich kontekstach używano go w XIX-wiecznej prasie. 'Żołnierze pomogą aresztować bandy indiańskie z plemienia Navaho, które uciekły z rezerwatu i zabijają bydło w American Valley w stanie Nowy Meksyk' - donosił 'Washington Post' w maju 1894 roku. 'Apacze zbiegli z rezerwatu zabiają jelenie i zbierają dzikie owoce' - alarmował 'New York Times' we wrześniu 1897 roku.

Za sformułowaniem off the reservation kryło się przeświadczenie, że jedyne właściwe miejsce dla Indian jest w rezerwacie. Nic zatem dziwnego, że rdzenni mieszkańcy Ameryki są doborem słów kandydatki zdumieni lub nawet oburzeni. Należący do plemienia Navajo dziennikarz portalu 'Native News Online' Mark Charles komentował: "Clinton udowodniła, że nie rozumie rasizmu i opresji, jakim poddani byli Indianie w historii Stanów Zjednoczonych".

Wpadkę Hillary natychmiast wykorzystał Trump. - To bardzo poniżające, obraźliwe stwierdzenie - stwierdził wczoraj. A przecież doskonale wie, co mówi, bo sam jest mistrzem poniżających i obraźliwych stwierdzeń (np. o senatorze Marco Rubio, który jest niskiego wzrostu, mówił publicznie malutki Marco). Tym razem jednak występuje w roli zdegustowanego, alarmuje, że 'Indianie są wściekli na oszustkę Hillary, domagają się, żeby to odwołała'.

Nowojorski miliarder nie jest najlepszym kandydatem na obrońcę Indian. W zeszłym roku protestował, kiedy Barack Obama postanowił, że najwyższej górze w Ameryce, znanej jako Mt McKinley, zostaje przywrócona nazwa Denali - tak nazywali go Indianie z Alaski. - Jeśli tylko zostanę prezydentem, zaraz przywrócę nazwę McKinley! - obiecywał Trump. Jego zdaniem Obama zszargał pamięć prezydenta Williama McKinleya, czyli dotychczasowego patrona góry, i obraził wszystkich mieszkańców stanu Ohio, gdzie McKinley się urodził.

Oburzenie Trumpa było zapewne udawane - powszechnie wiadomo, że stan Ohio jest w amerykańskich wyborach prezydenckich znacznie ważniejszy niż Alaska (a nawet jest jednym z kilku kluczowych stanów, czymś w rodzaju języczka u wagi, bo siły demokratów i republikanów są w nim wyrównane).

Jeśli głębiej zajrzeć do życiorysu Trumpa, znajdzie się tam jeszcze dużo gorsze rzeczy.

W 2000 roku plemię Mohawków chciało budować kasyno w swoim rezerwacie w stanie Nowy Jork - siłą rzeczy byłoby ono konkurencją dla kasyn Trumpa w Atlantic City. W nowojorskich gazetach pojawiła się reklama, na której widać strzykawkę, w domyśle akcesorium narkomanów, i podpis: 'Czy naprawdę takich chcemy mieć sąsiadów? Kryminalna przeszłość plemienia Mohawków jest dobrze udokumentowana'. Reklamy opłacił bliżej nikomu nieznany Nowojorski Instytutu na rzecz Prawa i Społeczeństwa (New York Institute for Law and Society). Indianie byli oburzeni, uważali, że reklama jest rasistowska, bo całą grupę etniczną przedstawia jako przestępców. W efekcie ich protestów władze stanowe przeprowadziły śledztwo i co się okazało? Otóż instytut, który opłacił reklamy, był tylko wydmuszką - w rzeczywistości reklamy były opłacane przez Trumpa i jego lobbystów. Oczywiście po to, żeby zdławić konkurencję w zarodku. Trump został oskarżony o nieuczciwe praktyki - zataił że jest sponsorem akcji reklamowej - i w wyniku ugody pozasądowej zapłacił 250 tys. dolarów odszkodowania.

Mało kto tę historię pamięta, ale Indianie oczywiście pamiętają.

- Nie spodziewam się po Clinton ani Trumpie, że zrozumieją - pisze wspomniany wcześniej Mark Charles z plemienia Navajo. - Oboje są typowymi kandydatami establishmentu, ekspertami w mitologizowaniu amerykańskiej historii. Według tej mitologii ten kontynent został >odkryty<, a nie >podbity< czy >ukradziony<. (...) Oczywiście bardziej precyzyjne byłoby stwierdzenie, że USA dokonały czystki etnicznej, żeby zdobyć przestrzeń dla osadników. (...) Mitomani nie czytają nawet Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych, bo gdyby ją w całości przeczytali, to musieliby przyznać, ze jest rasistowska. Na początku pisze się tam, że wszyscy ludzie są stworzeni równi, ale 30 linijek dalej czytamy o okrutnych indiańskich >dzikusach<.

Na obronę Hillary Clinton trzeba przyznać, że na jej stronie internetowej jest wyszczególnione, jak zamierza pomóc Indianom. Ale jak dotąd jedynym kandydatem, który prowadził kampanię w indiańskim rezerwacie, jest jej rywal do nominacji Demokratów senator Bernie Sanders. Kilka tygodni temu miał wiec na ziemiach Navajo w Arizonie. - Nie ma dyskusji, że odkąd osadnicy z Europy pojawili się w tym kraju, jego rdzenni mieszkańcy byli okłamywani, oszukiwani, układy pokojowe z nimi były łamane. Stany Zjednoczone mają wielki dług wobec rdzennych Amerykanów - mówił Sanders.

Z XIX-wiecznych prześladowań Indianie nigdy się nie otrząsnęli - w dzisiejszej Ameryce są pariasami. O ile w skali całego kraju bezrobocie wynosi 5 proc., to wśród rdzennych Amerykanów - 22 proc. Jedna trzecia mieszkańców rezerwatów żyje w ubóstwie, powszechne są alkoholizm i samobójstwa. Można oczywiście dyskutować, na ile winny jest za ten opłakany stan rzeczy rząd USA i dawne prześladowania, a na ile - sami Indianie, którzy nie potrafią się dostosować. A przecież mają wiele przywilejów: mogą budować w swoich rezerwatach kasyna (nawet jeśli hazard jest w ich stanie zakazany), mają zapewnioną opiekę medyczną, zasiłki itp. Wszakże politycy kandydujący na prezydenta nawet nie podejmują tej dyskusji, bo im się to po prostu nie opłaca. Indianie stanową niewielki odsetek wyborców, szczególnie w stanach najważniejszych w kalendarzu prawyborów - czyli tych, które głosują najpierw...

Comment

You must be logged in to comment. Register to create an account.