19 February 2017

"Ucho Prezesa" przy jego satyrycznych programach wypada infantylnie. John Oliver, głos sumienia Ameryki z akcentem z Birmingham

Paulina Domagalska

17 lutego 2017 | 16:11

 

John Oliver to gospodarz autorskiego programu satyrycznego, który wolałby, żeby nie nazywać go głosem sumienia. 12 lutego powrócił z najnowszym sezonem "Last Week Tonight". I przygotował dla Donalda Trumpa korepetycje z polityki.

Ma dołeczki głębokie jak Tamiza – mówi o Brytyjczyku Johnie Oliverze jego były szef, Amerykanin Jon Stewart. Jako nastolatek Oliver miał typowe marzenia niezręcznego chłopaka w grubych okularach: jakimś cudem zostać piłkarzem i poznawać piękne dziewczyny. Całe szczęście zamiast kopać w piłkę w połowie lat 90. poszedł na Uniwersytet Cambridge, gdzie dołączył do grupy teatralnej Footlights i zdecydował, że zostanie komikiem. W tym samym czasie do grupy należeli David Mitchell (później aktor z serialu „Peep Show”) i Richard Ayoade (później reżyser „Mojej łodzi podwodnej”).

Po studiach Oliver przeniósł się z Ayoadem do Londynu. Ledwo wiązał koniec z końcem i łapał fuchy u pasera trudniącego się obrotem kradzionym sprzętem kuchennym. Kiedy szef wysłał go na drugi koniec miasta z 5 tys. funtów i nożem, Oliver ostrzegał: jeśli ktoś mnie zaatakuje, nie zawaham się oddać i pieniędzy, i noża. A potem słynny brytyjski komik Ricky Gervais (m.in. twórca serialu „Biuro”) polecił Olivera Jonowi Stewartowi ze znanego amerykańskiego programu polityczno-satyrycznego „Daily Show”. I się zaczęło.

 

 

Przegląd Tygodnia: Wieczór z Johnem Oliverem

12 lutego ruszył czwarty sezon jego autorskiego programu na HBO „Last Week Tonight with John Oliver” (w polskiej wersji „Przegląd Tygodnia: Wieczór z Johnem Oliverem”). Ale zanim Oliver wyrósł na telewizyjny autorytet, przez siedem lat szlifował warsztat pod okiem Jona Stewarta. W trakcie pierwszego występu w jego programie miał „britpopową” czuprynę i głód sukcesu debiutanta. Pod koniec swoich występów w „The Daily Show” przed dwa miesiące zastępował Stewarta w roli prowadzącego program. Zaowocowało to uroczą serią kłamstewek Olivera na temat tego, gdzie jest Stewart, który w tym czasie kręcił w Jordanii film „Rosewater”.

W trakcie tych siedmiu lat Oliver przestał wyglądać w eleganckim garniturze jak w przebraniu. Stworzył wizerunek wiarygodnego prowadzącego ze specyficznym akcentem i urokiem osobistym podbitym brytyjskim chuligaństwem. I zawsze lojalnie podkreślał, że w każdym calu jest uczniem Stewarta.

 

Wiadomości (nie takie) alternatywne

To właśnie pod okiem Stewarta „The Daily Show” ze zwykłego programu satyrycznego zmienił się w instytucję amerykańskiej telewizji. Stewart i ekipa komików, tzw. korespondentów (jednym z nich był właśnie Oliver), wchodzili w rolę poważnych dziennikarzy politycznych i relacjonowali amerykańską kampanię prezydencką, wojnę w Iraku czy wieloetapowy skandal polityka Demokratów Anthony’ego Weinera, który, choć żonaty, jest znany z zamiłowania do erotycznych czatów w internecie.

O głośnych wydarzeniach opowiadali w formie fake newsów, „podkręconych” wiadomości, gdzie oprócz faktów przedstawiali także swoje, nierzadko absurdalne, interpretacje. I litanie żartów. W końcu przede wszystkim są komikami.

Taką formułę telewizyjną nazywa się infotainment (połączenie rozrywki i informacji). Najzwięźlej wytłumaczyć ją można tak: u Stewarta mówiono na wizji to, co w innych redakcjach padało najwyżej w rozmowach korytarzowych. „Jon ośmielił nas do tego, żeby mieć własne poglądy. W każdym żarcie musiała być zawarta jakaś głębsza myśl” – mówił Stephen Colbert, inny z komików, który rozwinął skrzydła w „The Daily Show”. Komediowymi środkami celowali w hipokryzję, kłamstwa czy zwykłą głupotę władzy.

 

Korepetycje z kowbojem

We własnym programie, nadawanym od 2014 r. na HBO w niedzielne wieczory tuż po „Grze o tron”, Oliver rozwinął to, czego nauczył się od Stewarta. I stworzył nowy gatunek – komedię śledczą. W każdym odcinku na warsztat bierze jeden duży temat, od kary śmierci przez neutralność w internecie po wybory miss. Przez 20-30 minut prezentuje efekty dogłębnego researchu swojej ekipy i nie zatrzymuje się tylko na komentowaniu.

W odcinku o windykatorach długów wykupił, a potem umorzył długi medyczne 9 tys. Amerykanów. Innym razem założył własny kościół „Our Lady of Perpetual Exemption” („Najświętsza Panna Wiecznego Zwolnienia”) tylko po to, żeby dowieść, jak łatwo można utworzyć w USA organizację religijną i korzystać z przywilejów podatkowych.

Oliver nie tylko potrafi przeprowadzić dziennikarską prowokację i zachęcić widzów do działania, ale też skutecznie mobilizuje do reakcji władze. To zjawisko ma już nawet swoją nazwę – „efekt Johna Olivera”. Po odcinku analizującym sposób, w jaki wysokie kaucje pieniężne stosowane są do zatrzymywania biednych w aresztach lub zmuszania ich do przyznania się do winy (niezależnie od tego, czy w istocie są winni), burmistrz Nowego Jorku zapowiedział zmiany w ustalaniu kaucji dla oskarżonych o drobne przestępstwa.

Natomiast w pierwszym odcinku najnowszego sezonu Oliver prześledził związki Donalda Trumpa z rzeczywistością. I znalazł jeden bezpośredni – między prezydenckimi wpisami na Twitterze a konkretnymi programami telewizyjnymi (plotka niesie, że prezydent Trump ogląda telewizję niemal non stop). Zamiast załamywać ręce nad politykiem, którego wiedza opiera się na telewizyjnej sieczce, znalazł zalety tej sytuacji. Zapowiedział, że jego program sfinansuje serię reklam, które będą emitowane w trzech kanałach telewizyjnych (MSNBC, CNN i Fox News) wtedy, kiedy najprawdopodobniej telewizję ogląda Trump. W pierwszej z reklam, zaprezentowanej w najnowszym „Last Week Tonight”, kowboj stojący na tle biblioteczki tłumaczy, czym jest triada nuklearna.

 

Siedem sprośnych słów

Pod koniec lat 70. amerykański komik George Carlin wypuścił winyl ze swoim stand-upem, w którym opowiada o „siedmiu sprośnych słowach” zakazanych w telewizji. W monologu był haczyk – żeby słuchacz mógł przekonać się, których słów nie można używać, musiał je najpierw usłyszeć. Carlin wyliczył je, radio Pacifica puściło jego kawałek, a Federalna Komisja Łączności się oburzyła – to nieprzyzwoite! Sprawa trafiła do sądu i przeszła przez wszystkie instancje, aż do Sądu Najwyższego. Ostatecznie zapadła decyzja, że nieprzyzwoite treści można transmitować w porach, kiedy istnieje najmniejsze ryzyko, że usłyszą je dzieci (czyli od godz. 22 do 6 rano).

Przypadek Carlina brzmi dziś archaicznie. Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś zrugał Olivera za używanie „shit”, jednego ze słów z listy Carlina. Ale równie trudno wyobrazić sobie program Olivera w wersji nadającej się do telewizji śniadaniowej. Na koniec trzeciego sezonu „Last Week Tonight” Oliver podsumował mijający rok. Zmęczony pasmem złych wiadomości stanął na tle trójwymiarowego napisu "2016", pociągnął za detonator i powiedział: „2016, pierdol się”, a cyfry wyleciały w powietrze. Hasło z klipu, w którym udział wzięli Larry David, Amy Schumer czy Nick Offerman, trafiło najwyraźniej w czuły punkt widzów i zrobiło sporą internetową karierę.

Jon Stewart wytknął kiedyś liberalnym mediom, że za bardzo wierzą w siłę faktów i racjonalność widzów, całkowicie zaniedbując emocje. Komicy uprawiający satyrę polityczną tę lukę wypełniają. Oliver, korzystając ze spuścizny amerykańskich komików, którzy w latach 60. i 70. walczyli o wolność (zwłaszcza nieprzyzwoitego) słowa, pokazuje, jak zdobyć uwagę widza i przekonać go do swoich racji, nawet kiedy mówi się o tak pozornie nieatrakcyjnym temacie, jak stan infrastruktury w kraju.

 

Bez pochwał proszę, jestem Brytyjczykiem

Po wygranej Donalda Trumpa pojawiły się opinie, że tak skorzy do żartów z kandydata na prezydenta komicy w rzeczywistości przyczynili się do jego popularności. Po pierwsze, w myśl zasady „nie ważne, jak mówią, byle mówili”, Trump zyskał dzięki komikom ogromną ilość czasu antenowego. Po drugie – twierdzono – żarty stopniowo oswoiły ludzi z myślą o prezydenturze Trumpa.

Dyskusja przypomina tę z naszego podwórka. Po premierze serialu satyrycznego o polskiej polityce „Ucho Prezesa” rozpoczęły się dywagacje: czy twórcy „miażdżą” rząd? A może jedynie ocieplają wizerunek polityków?

Bezkompromisowość Olivera wynika po części z jego wyjątkowej sytuacji. „Last Week Tonight” powstaje w HBO, telewizji, która utrzymuje się z wpływów z subskrypcji. Dzięki temu stacja i Oliver są niezależni od reklamodawców. Pytany o wyniki oglądalności odpowiada rozbrajająco, że nie zastanawia się nad nimi. Za to prezes HBO Richard Plepler przyznaje, że Oliverowi wciąż przybywa widzów.

Urodzony w Birmingham Oliver nazywa dziś USA swoim domem. A jednak wykorzystuje pozycję outsidera, podkreślając, że kocha Amerykę, jednocześnie punktuje wszystkie jej przewinienia tak, jak może sobie na to pozwolić tylko osoba z zewnątrz. A gdy bywa nazywany amerykańskim głosem sumienia, zazwyczaj krzywi się i zaczyna rzucać autoironicznymi żartami. Zapytany, czy spodziewał się takiego sukcesu, kontruje: „Jestem Brytyjczykiem. Nigdy nie przewiduję żadnego sukcesu w swojej przyszłości”...

 

Comment

You must be logged in to comment. Register to create an account.